PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=34890}

Siostry Magdalenki

The Magdalene Sisters
7,6 18 928
ocen
7,6 10 1 18928
6,2 4
oceny krytyków
Siostry Magdalenki
powrót do forum filmu Siostry Magdalenki

Nowe przykazanie wam daję...

użytkownik usunięty

Ten film dotarł na nasze ekrany poprzedzony pewną sławą, mianowicie: "filmu antykatolickiego". Taki opis nikogo nie pozostawia obojętnym, skłania do zajmowania pewnych pozycji (służących atakom bądź obronie) jeszcze przed obejrzeniem dzieła. W zależności od tego, czy widzowi miła jest krytyka katolicyzmu, czy też nie, uzna on film Mullana za "odważny i demaskatorski" (w pierwszym przypadku) lub za "odpychający i nieuczciwy" (w drugim). Piewcy tzw. postmodernizmu powiedzieliby zapewne: cóż, każdy sobie rzepkę skrobie. Aprobata wobec tego filmu waży tyle samo, co jego potępienie — wszak istnieją tylko sądy subiektywne; w interesującym nas przypadku uwikłane są one ponadto w sprawy religii, nie ma zatem o czym dyskutować.

Kiedy właśnie jest! Kwestia kluczowa, którą mało kto porusza: co to właściwie znaczy "film antykatolicki"? Można wypracować, niejako na poczekaniu, co najmniej kilka definicji tego terminu. Definicja nr 1: Film antykatolicki, a zatem taki, który kwestionowałby podstawowe założenia religii katolickiej. Innymi słowy: film, który podważałby zasadę dla tej religii kluczową: miłości Boga i bliźniego. Antykatolickość polegałaby na budowaniu prostych opozycji — zamiast "kochaj bliźniego swego jak siebie samego", byłoby: "nienawidź bliźniego swego"; zamiast "odpuszczajmy swoim winowajcom" mielibyśmy regułę "odpłacajmy winowajcom pięknym za nadobne" etc.

Pytanie, czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach upierałby się, że taki zestaw reguł jest do obrony i powinien być wcielony w życie? Piszący te słowa ma nadzieję, że nie, więc niezbędne będzie wypracowanie innej definicji "antykatolickości". Taka definicja nr 2 mogłaby brzmieć tak oto: film ten jest antykatolicki nie tyle w wymiarze ideowym, co w wymiarze instytucjonalnym. Kościół Katolicki przez wieki wypracował (i rozbudował) pewne instytucje, hierarchie, sieci zależności. Lęgnie się w nich zło, co przywodzi do (odważnego) wniosku, że i one same są złe. Film Petera Mullana byłby w takim układzie krytyką pewnego systemu, przeprowadzoną na małym jego wycinku: tym wycinkiem jest dom poprawczy dla dziewcząt, prowadzony przez siostry magdalenki w Irlandii lat 60-tych ubiegłego wieku.

Dobrze więc: krytyka instytucji. Ale co to właściwie znaczy? Kto chce przeprowadzać krytykę instytucji, ten winien dokładnie przebadać mechanizmy, które tą instytucją rządzą. Film będący taką krytyką powinien dostarczyć widzowi precyzyjnego opisu: praw, kodeksów zachowań, wreszcie portretów psychologicznych osób, które dane instytucje tworzą. Powinniśmy - my, widzowie - poznać motywacje tych osób, ich ideały, a także ich podłości.

Czuję się niezręcznie, wypisując podobne truizmy, ale faktem jest, że film Mullana do tego zmusza, albowiem reżyser nie uznaje podobnych zasad opisu. Widz, owszem, śledzi losy kilku dziewcząt, które trafiają do domu poprawy. Ale informacje, których dostarcza mu Mullan są bardzo skąpe. Wiemy na pewno, że dziewczyny są bite i poniżane. Wiemy, że mają gorszy wikt od sióstr opiekunek. Wiemy, że ciężko pracują w prowadzonej przez siostry pralni; że podczas pracy nie mogą się do siebie odzywać. Ponadto okazuje się, że jedna z dziewcząt (zresztą - może jest ich więcej?) jest zmuszana do świadczenia usług seksualnych księdzu, który odprawia msze w zakładzie. Inną informacją, którą uzyskujemy pod koniec, jest to, że siostra przełożona defrauduje dochody pochodzące z działalności pralni.

Jak czytelnik zdążył zauważyć, fakty podawane przez Mullana są dość szczególnego rodzaju. Wszystkie tyczą się podłości sióstr, bezbronności ofiar, bądź obłudy instytucji. Nic natomiast nie wiemy o takich sprawach jak ewentualne odczucia odseparowanych od dziewcząt krewnych; jak spowiedź, do której przecież i siostry, i dziewczęta na pewno przystępują. To ostatnie byłoby zresztą szczególnie ciekawe: dociekliwy obserwator powinien przecież zbadać, jakie uczynki siostry postrzegają za grzeszne u samych siebie. Jest to jednak próżne gdybanie. Fakt faktem, u Mullana podobnego, jeżącego się fascynującymi sprzecznościami materiału, po prostu nie znajdziemy.

Wniosek wstępny byłby więc taki, że ów "antykatolicyzm nr 2", będący krytyką instytucji, jest w tym filmie pośledniego gatunku. "Siostry magdalenki" byłyby w tym samym stopniu "antykatolickie", co "Październik" Eisensteina był "antyburżuazyjny" — reżyserowi chodziłoby o emocjonalne uwiedzenie widza i zarażenie go nienawiścią do określonej instytucji. W tym sensie film Mullana spełniałby warunek stawiany przez Siergieja Trietjakowa agit-filmowi. Pisał on tak: film agitacyjny przekształca nas w karabin, abyśmy - pod wpływem owego filmu - naszymi słowami i czynami strzelali w klasowo ukierunkowaną stronę. Wypada chyba uznać, że nie jest to chlubna strategia.

No dobrze, powie ktoś, czy jednak autor recenzji nie pomylił się już na wstępie? Może Mullan wcale nie krytykuje instytucji, a tylko pewne ludzkie zachowania? Zachowania, które skrytykowałby zawsze i wszędzie, niezależnie od kontekstu religijnego czy jakiegokolwiek innego?

Jeśli tak, to krytyka dotyczyłaby z całą pewnością sióstr, ale może przede wszystkim tych, którzy zdecydowali się wysłać swe córki i podopieczne do owego domu poprawy. Ale i tu nie jest lepiej. Na wstępie oglądamy trzy sekwencje - trzy historie dziewczyn, z których dwie trafiają do domu sióstr za urodzenie nieślubnego dziecka, a trzecia (osierocona) za zbyt swobodne zachowanie się wobec chłopców. Ważny szczegół: mamy trzy dziewczyny i trzy zestawy "decydentów", którzy determinują ich los; jednakże żadnemu z tych "decydentów" reżyser nie poświęca uwagi. Co więcej: widzowie nie słyszą nawet ich głosów, są oni ludźmi milczącymi, może niemymi. I najbardziej przerażający detal: żadnemu z nich nie zaglądamy w oczy; są oni wszyscy jakby automatami, które działają bez zastanowienia i bez serca.

Widz, który zapamięta ten szczegół, później łatwiej dostrzeże precyzję strategii Mullana. Twarz księdza, który w drugiej połowie filmu zmusza jedną z dziewczyn do czynów nierządnych — nie zostaje nam pokazana w zbliżeniu, chyba że duchowny trzyma akurat amatorską kamerę przy jednym oku, a drugie, dla wygody, zasłania palcem. Dopiero gdy stanie się ofiarą poniżającego żartu jednej z dziewcząt, dane nam będzie widzieć jego cierpienie we wszystkich możliwych detalach.

A zatem, zmierzając ku końcowi: bohaterki tego filmu otoczone są przez ludzi bez twarzy, bez wzroku, bez serc; ludzi, którzy zdeterminowani są jakąś ciemną siłą, która każe niszczyć bliźnich i siebie samych. Dziewczęta to wszystko obserwują, ich reakcje są różne. Pytanie: czy ci ludzie z otoczenia są NAPRAWDĘ tak źli, jak się to nam sugeruje? Może to tylko projekcja skrzywdzonej wyobraźni dziewcząt? Może na ekranie wygląda to wszystko tak, a nie inaczej, bo Mullan chciał przefiltrować filmowy obraz przez świadomość bohaterek?

Byłoby to - takie sobie, ale jednak - usprawiedliwienie upartej jednostronności tego filmu. Skoro to tylko subiektywna wizja, to może być skrajnie ukierunkowana, nawet, jeśli byłaby niezbyt uczciwa. Aliści — Mullan sam zaprzecza, jakoby tak było! W wywiadzie dla "Sight & Sound" (nr 3/20003, s. 17) mówi wprost - Czytelnik wybaczy - Zgadzam się z Tarkowskim: dlaczego, do k... nędzy, inscenizacja miałaby obrazować subiektywne odczucia bohaterów?

Czyli jednak! Nie subiektywne odczucia skrzywdzonych, tylko obiektywna, naga prawda! Tak właśnie było, takie automaty chodziły po ziemi, tacy ludzie - bez oczu, bez twarzy, bez serc - naprawdę istnieli! I wszyscy - zbieg okoliczności? - byli katolikami!

W tym momencie pora zakończyć nasze rozważania powrotem do punktu wyjścia. Wychodzi na to, że pospiesznie odrzucona przez nas na wstępie pierwsza definicja "antykatolicyzmu" była w istocie najtrafniejsza. Mullanowi chodzi dokładnie o to, co tam zasugerowaliśmy: o odwrócenie tych zasad, które są dla katolicyzmu fundamentalne. O ile mowa jest w nim o miłości nieprzyjaciół, Mullan skłania do ich potępiania; o ile tam znajdujemy zasadę "belki w oku własnym", o tyle tutaj mamy regułę "belki w oku cudzym". Ogólnie rzecz biorąc, konkluzja tego filmu brzmi tak: zasada "miłuj bliźniego swego jak siebie samego" wymaga modyfikacji. Powinna ona brzmieć: miłuj część bliźnich, a drugą część znienawidź. Jeśli nie wiesz, którą znienawidzić, podpowiadamy, że zapewne najbardziej na nienawiść zasługują katolicy, zwłaszcza ludzie Kościoła. Kto potrafi zaakceptować taki wywód, kto nie dostrzega jego ohydy, ten powinien wyjść z filmu usatysfakcjonowany.

I jeszcze kropka nad "i". Jest w filmie taka scena: jedna z dziewcząt ucieka z domu opieki, po czym jest doń brutalnie odprowadzona przez własnego ojca. Wracaj tu, ty dziwko, nie chcemy cię znać! - widz słyszy te słowa, widzi, jak ojciec okłada dziewczynę pasem. Do tego momentu zdążyliśmy się przyzwyczaić do metody Mullana, więc jasne jest dla nas, że nie dane nam będzie zajrzeć w oczy ojcu-potworowi. A nuż - broń Boże! - ujawniłyby się jakieś ludzkie uczucia! Wszakże reżyser nas zaskakuje: oto ojciec odwraca się frontem do kamery i okazuje się, że gra go... Peter Mullan we własnej osobie! Jego oczy zioną nienawiścią i pogardą - jest to przerażająca scena. Wnioski z niej płynące mogą być jednak dwojakie. Pierwszy: aktor Peter Mullan potrafi świetnie odegrać uczucie zaślepionej, okrutnej nienawiści. Wniosek drugi, odmienny: aktor Peter Mullan wcale tych uczuć odgrywać nie musi. On ich po prostu doświadcza sam.

ocenił(a) film na 10

łamanie podstawowych zasad
Mysle, ze trafne jest stwierdzenie, ze pierwsza definicja "antykatolicyzmu" jest najbadziej wlasciwa. Jednakze ja odczytuje ja w troszke odmienny sposob: nie chodzi o to, jak zasada "miluj blizniego swego..." powinna brzmiec, ale jaka jest w oczach ludzi Kosciola. Nie szanuja jej. Wracaja do sredniowiecza, gdzie jedynie umartwianie wlasnego ciala, upodlanie sie moglo sluzyc odkupieniu grzechow. Jednkaze w ich oczach to rowniez za malo (smierc Katie - siostra nawet na chwile nie zastanawia sie nad tym , co uslyszala - odklepuje regulke i wraca do swoich spraw - upodlania podopiecznej).
Poza tym dzieczyny nawet nie wiedza, co zlego zrobily, co spowodowalo, ze znalazly sie w tak okropnym miejscu - Kosciol jedynie zniewaza je, nie probujac nic wytlumaczyc.
Wg mnie film pokazuje zaklamanie Kosciola - to, ze jedynie pozycja w hierarchii jest dla nich wazna - zwykla "owieczka" nie ma zadnego znaczenia. A chyba nie takie sa zalozenia religii katolickiej??

Najważniejszą wartością filmu jest pokazanie prawdziwej historii, zła które miało miejsce. Film nie porusza tematu zasad Wiary Katolickiej, tylko działalności instytucji ją propagującej. Ludzie i instytucje zawsze zasługują zaś na ocenę, a co za tym idzie krytykę. Bez krytyki nie ma kontroli, brak kontroli prowadzi zaś choćby do tego, czego doświadczyły bohaterki filmu. Piewcy Kościoła są obecni w mediach, w Polsce wręcz wszędobylscy, aby mieć pełen obraz Kościoła nie można patrzeć nań jednostronnie, dlatego warto obejrzeć film odsłaniający mroczną jego stronę. Obnażanie zła zawsze jest właściwe, niezależnie kogo dotyczy, należy bowiem takim praktykom jak w filmie przeciwdziałać i temu film służy. Przy tym historia została przedstawiona obiektywnie, nie zgadzam się z zarzutem, że siostry to "automaty", choćby w scenie z projekcją filmu, czy "konkursie" siostry pokazane były od ludzkiej strony. Nie zioną nienawiścią, jeśli budzą niechęć, to za to CO robią. W filmie pokazano historię uwięzionych dziewczyn, dlatego siostry są tu z natury rzeczy "tłem" - choć istotnym. Pokazano to, co jest "na temat". Porażająca jest tu sama historia. Jak ktoś nie wierzy, że zwykły człowiek (jak siostry) może być obojętny na cudzą krzywdę, to polecem prace psychologiczne nt. relacji pilnujący - więzień (pewien ciekawy eksperyment musiano przerwać, bo zachowanie "pilnujących" zaczęło być groźne - władza psuje) Jeśli dla kogoś film jest tendencyjny, to dlatego, że mu się nie podoba mówienie źle o Kościele, choćby i prawdy. Jeśli zaś Kościół taki obraz potępia, to staje po stronie zła.
Zamiast potępiać tych co zło obnażają, niech lepiej pilnuje swoich funkcjonariuszy. (Ta zasada dotyczy wszelkich instytucji - nie tylko Kościoła ale np. wojska, policji, urzędów itp.)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones